Rosyjskie nawozy – czy będzie tak, jak z gazem?

Import tanich nawozów mineralnych z Rosji bije kolejne rekordy. Produkty te płyną do Polski i całej Europy szerokim strumieniem i są bezkonkurencyjne cenowo. Jednak to ryzykowna gra, mogąca mieć katastrofalne skutki. Rosyjskie nawozy mogą bowiem okazać się kolejną, po gazie ziemnym, bronią Rosji, która uderzy w Europę.
Zwiększający się import rosyjskich nawozów budzi obawy o niezależność i bezpieczeństwo żywnościowe Europy. Czy słusznie? Czy może się powtórzyć scenariusz z gazem ziemnym? I, najważniejsze — czy da się coś z tym zrobić?
Spis treści
Rosyjskie nawozy płyną do Europy szerokim strumieniem
Polska importuje rekordowe ilości nawozów z Rosji. Jak podaje Arkadiusz Zalewski, analityk z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej, w ciągu dziewięciu miesięcy 2024 r. ilość nawozów zaimportowanych z Rosji wzrosła o 140% wobec analogicznego okresu ubiegłego roku. Ściśle mówiąc, w bieżącym roku na polski rynek z Federacji Rosyjskiej trafiło 952 tys. ton nawozów mineralnych, w tym 530 tys. ton nawozów azotowych. Z kolei wartość importu nawozów mineralnych osiągnęła 318 mln euro. W przeliczeniu na polską walutę, kwota zapłacona Rosjanom wyniosła 1,3 mld zł. Stanowi to aż jedną trzecią wartości całego importu nawozów do Polski. Co zatem będzie, gdy Rosja potraktuje nawozy jak broń i nagle wstrzyma dostawy, tak jak to zrobiła z gazem ziemnym?
Warto również zwrócić uwagę na dwie kwestie. Pierwszą jest fakt, że z 952 tys. ton zaimportowanych z Rosji nawozów mineralnych, 530 tys. ton stanowiły nawozy azotowe. W ten sposób Rosja zagospodarowuje objęty sankcjami gaz ziemny. Mianowicie, surowiec ten nadal trafia do Europy, tyle że w formie produktu po przetworzeniu — czyli w postaci nawozów azotowych. Drugą sprawą — która również dotyczy w szczególności nawozów azotowych — jest fakt, że rosyjski import wypiera rodzimą produkcję. Ściśle mówiąc, rekordowy import zmienia relacje pomiędzy ilością nawozów wyprodukowanych w kraju, a sprowadzonych. Zaś przewaga produktów importowanych nad własnymi stwarza niebezpieczeństwo zależności od importu.
Europejski przemysł nawozowy w kryzysie
Rekordowy napływ tanich, rosyjskich nawozów działa również na niekorzyść sektora produkcji nawozów w Polsce i Europie. Producenci nawozów nie są w stanie wytworzyć tych produktów w równie niskich kosztach, jak w Rosji, gdzie nie obowiązują opłaty za emisję CO2 wynikające z przepisów obowiązujących w Unii Europejskiej, a główny surowiec do produkcji nawozów azotowych — gaz ziemny — jest nieporównywalnie tańszy. Europejscy producenci nawozów nie mają więc najmniejszych szans z tanim importem z Rosji. Co z kolei przekłada się na straty finansowe i prowadzi do ograniczania produkcji, a nawet zamykania zakładów produkcyjnych w Europie.
Rosja może wykorzystać nawozy jako broń. Będzie tak, jak z gazem?
Stale rosnąca skala udziału rosyjskich nawozów w polskim i europejskim rynku stwarza realne zagrożenie uzależnienia Europy od importu nawozów z Rosji. Tak, jak miało to miejsce wcześniej w przypadku gazu ziemnego. To problem zarówno na poziomie całej UE, jak i poszczególnych państw członkowskich. Bowiem oznacza coraz większe uzależnienie rodzimej produkcji rolnej od nawozów ze wschodu. To z kolei stanowi poważne zagrożenie dla całego sektora rolnego i bezpieczeństwa żywnościowego w Europie.
Każde uzależnienie jest niebezpieczne, a to szczególnie. Bowiem może doprowadzić do tego, że Rosja będzie miała monopol na nawozy na rynku. A wówczas będzie mogła dyktować ceny. Póki co rosyjskie nawozy są atrakcyjne cenowo. Ale może się to szybko zmienić. Jako przykład często przytaczana jest Irlandia, gdzie po wyparciu krajowego producenta nawozów przez tańszy import, który doprowadził do zamknięcia irlandzkich zakładów, sytuacja szybko uległa zmianie. Mianowicie od tego momentu importowane nawozy automatycznie zaczęły drożeć. Obecnie Irlandia ma najdroższe nawozy w UE.
Czy cła na rosyjskie nawozy powstrzymają import?
Zatem powstaje pytanie, czy można coś zrobić w takiej sytuacji? Nie będę podkreślać, że należy wspierać własną, polską produkcję. Że rosyjskie nawozy są ubrudzone krwią, bo kupując te produkty wspieramy działania wojenne prowadzone przez Federację Rosyjską. Bo to powinno być oczywiste. Jednak realia są takie, że liczą się tylko pieniądze. Ideami się nikt nie naje. A pod tym względem nie wygramy z Rosją, bo mamy całkowicie odmienne i zupełnie nieporównywalne koszty produkcji. W konkurowaniu z Rosją z góry więc jesteśmy skazani na porażkę. Już sam ten fakt powinien budzić niepokój i powodować zapalenie „czerwonej lampki” ostrzegawczej.
Na początku grudnia br. Polska wraz z krajami bałtyckimi — Litwą, Łotwą i Estonią — wystąpiła do Komisji Europejskiej o wprowadzenie 30% cła na rosyjskie nawozy. Czy jednak cła wiele zmienią na tym etapie? To pytanie pozostawiam bez odpowiedzi. Czas pokaże. Znając jednak historię poprzednich zakazów, embarga i sankcji nakładanych na ten kraj i przez ten kraj jeszcze długo przed rozpoczęciem wojny na Ukrainie, wszyscy dobrze wiemy, że są sposoby na obchodzenie sankcji. Tylko może się okazać, że tym, kto za to najwięcej zapłaci, będzie odbiorca nawozów mineralnych, czyli polski i europejski rolnik.
