Zero pozostałości w owocach

I co z tego, że…
… nasi sadownicy współpracują!
Niewiarygodne, prawda? A jednak – i to z kolegami po fachu zza granicy. Niejednej zresztą, bo z sadownikami niemieckimi, belgijskimi, niderlandzkimi, francuskimi. Wspólnie dogadujemy się odnośnie do konsumenckiej idei zero pozostałości.

Mamy to na piśmie. Przewodniczący Związku Sadowników Rzeczpospolitej Polskiej z własnej, nieprzymuszonej woli „zeznał” to w wywiadzie, który można znaleźć na tym portalu. Konkretnie chodziło o obronę kaptanu przed skreśleniem tej substancji czynnej z listy dopuszczonych do użycia. I to by było na tyle, co do dobrych informacji. Nasi, a przynajmniej nasz Związek, wespół z innymi. Sursum corda…!

Jednak co z tego, że jak wyżej, skoro nawet sam prezes M. Maliszewski sceptycznie ocenia skuteczność tej aktywności. Co gorsza, pesymizm chyba nie był kwestią Jego słabszego dnia, zdołowania innymi problemami czy po prostu bolącego zęba. Widzi mi się (no bo jakież mam prawo coś w tej kwestii przesądzać, zaklinać się, zapewniać…?), że walec trendu trafił na kaptan i będzie „po ptokach”. Choćby wspólne wystąpienia sadowników były nie tylko heroiczne, ale i przemyślane – jak na przykład rolników w sprawie glifosatu, w której to wspólny komitet COPA/COGECA uparcie bronił w Brukseli stanowiska rolników.

Reklama

Zero pozostałości w owocach wymaganiem konsumentów

Zero pozostałości

Zero pozostałości po pestycydach na/w owocach. Tego oczekuje współczesny klient

fot. Anita Łukawska

Wspomniany przeze mnie trend to bardzo już dzisiaj szeroki nurt społecznych oczekiwań. Będziemy mogli żyć zdrowo i bezpiecznie, jeśli tylko usuniemy z otoczenia tę straszną chemię. Nawozy, pestycydy i inne dyżurne straszaki. Przynajmniej Europa przestanie wymierać z powodu gryzienia marchewki czy jabłek. A ze smogiem (zaledwie kilka tysięcy przedwczesnych zgonów rocznie w samej Polsce), czy innymi pierdółkami jakoś da się żyć… Co młodszym sadownikom warto może w tym miejscu uświadomić, że od końca lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku ta opresyjna Unia Europejska wyrzuciła z programów ochrony ponad trzy czwarte używanych wówczas substancji czynnych (oficjalne dane mówią o 76%).

Dbałość o nasze zdrowie robi wrażenie, co? Tyle, że zaledwie pięciu procentom z tych skreślonych substancji można było przypisać działanie szkodliwe, jak ujmowano w ówczesnych przepisach. Zdecydowanej większości producentom tych substancji nie opłacało się bronić. Były używane w niszowych uprawach, więc nie pozwalały zarobić, może były zbyt skuteczne… no niezbyt ważne. Nie walczono o nie i słuch o nich zaginął. Przegląd trwał latami, kosztował krocie i raczej nie zdążył zaowocować. Przynajmniej nie obficie. Bowiem opracowane wskutek zaistniałych zmian w dostępności do preparatów ochrony roślin (bardzo rozległych – przecież czasami na jednej substancji czynnej było produkowanych wiele preparatów użytkowych) nowe technologie produkcji już na starcie okazały się anachroniczne.

Zero pozostałości pestycydów, czyli klient nasz pan

Tak jest i u nas z produkcją integrowaną. Cóż z tego, że pozwala ona na to i owo w ochronie roślin, kiedy handel ma swoje, całkowicie inne zdanie na temat dopuszczalnych poziomów pozostałości środków ochrony roślin, liczby i ilości odnotowywanych podczas badań owoców preparatów użytych w sezonie itd. Sieci, które zaczęły do nas wchodzić pod koniec ubiegłego wieku chcą – tu na przykładzie jabłek – owoców ze śladami nie więcej niż czterech (to już też raczej historia), trzech, dwóch preparatów. Śladami(!), a nie przekroczeniami dopuszczalnego poziomu pozostałości. Są też odbiorcy zainteresowani tylko owocami „czystymi”, tj. bez jakichkolwiek śladów pestycydów, azotanów, azotynów, ogólnie zero pozostałości po tych substancjach. Sami wiecie, jak trudno za tymi oczekiwaniami nawet koncepcyjnie, nie mówiąc już o praktyce w sadzie, nadążyć.

Że tak się dzieje, sadownicy są świadomi. Czasem może zdumiewa jeszcze szybkość procesu. Ledwie dekadę temu ze zgrozą słuchaliśmy, czego to handel nie oczekuje od sadowników austriackich. To był właśnie wymóg śladów maksimum czterech substancji czynnych na zebranych owocach. Dokładnie z tym samym wozimy się już u siebie.

Kaptan won! – wymogiem Federacji Rosyjskiej

Tymczasem doświadczamy czynnika mogącego działać jeszcze szybciej – dosłownie z dnia na dzień. Ostatnio – między innymi na tym portalu – dowiedzieliśmy się o decyzji rosyjskiego Rossielhoznadzoru (federalna służba nadzoru fito) zakazującej importu jabłek chronionych kaptanem. Wprawdzie już wcześniej doświadczyliśmy w Polsce podobnego zakazu – wwozu do Rosji jabłek z pozostałościami tej substancji czynnej.

Teraz Rosja zrobiła szag (czyt.: krok) naprzód – kaptan won dokumentnie. Na takie nieprzewidywalne, nie oparte na merytorycznych argumentach, działania sadownicy też muszą się przygotowywać. Toż wojenki handlowe mogą otwierać różne fronty, nie tylko ten wschodni, na którym – no przecież!!! – naszych jabłek, obłożonych podwójnym embargo, w ogóle nie ma.

 

 

Google NewsObserwuj nas w Google News. Bądź na bieżąco!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *