Wspólna wigilia 52 KGW w powiecie bolesławieckim

KGW w powiecie bolesławieckim tradycyjnie organizują od lat wspólną Wigilię. Poza członkami wszystkich Kół Gospodyń Wiejskich zaproszeni są także mieszkańcy powiatu. O potrawach i obrzędach opowiadają Olga Burdyna i Grażyna Łucka.
Członkinie KGW w powiecie bolesławieckim kultywują tradycje i obrzędy związane z przygotowaniami do Świąt Bożego Narodzenia. Miejscowe zwyczaje ludowe i kulinarne wzbogaciły o napływowe, w tym dziedzictwo zza Buga.
Spis treści
22-letnia tradycja KGW w powiecie bolesławieckim
Tradycyjnie Koła Gospodyń Wiejskich działające w powiecie bolesławieckim organizują wigilię dla swoich członkiń, członków oraz mieszkańców, którzy się zgłaszają. Ściśle mówiąc, wigilia powiatowa ma już 22-letnią tradycję. Wszystkie, czyli 52 Koła w powiecie bolesławieckim typują po pięć osób, które przygotowują wspólną, powiatową Wigilię dla Kół Gospodyń Wiejskich.
Chcemy się spotykać, dzielić się opłatkiem, złożyć sobie życzenia. Poza tym Wigilie organizujemy także już samodzielnie dla Koła ze swojej wioski — mówi nam Olga Burdyna, przewodnicząca powiatowej rady KGW w Bolesławcu, pochodząca, jak sama się przedstawia, z Górali Czadeckich.
Na Wigilię każde Koło przynosi jakąś potrawę, przecież każdy ma jakieś pomysły i prezentuje swoje tradycje kulinarne. Dzielimy nimi wszystkich jednakowo.
Członkinie KGW w powiecie bolesławieckim przekazują tradycje młodszym
Olga Burdyna wspomina z rozrzewnieniem, jak mama, obecnie 93-letnia seniorka rodu, uczyła ją — małą dziewczynkę — robić różne ozdoby choinkowe. Były to gwiazdki, łańcuszki ze słomy, różne aniołki. Za jej dziecięcych lat nie było bowiem bombek/baniek. Poza tym piekła pierniczki, uczyła się kolęd i pastorałek. Obecnie opowiada nam o różnych tradycjach domu rodzinnego, które przekazuje młodszym pokoleniom.

Olga Burdyna opowiada, jak KGW w powiecie bolesławieckim podtrzymują atmosferę Świąt Bożego Narodzenia
Potrawy wigilijne — jedyne takie grzybki suszone podsmażane z sosem
Tradycyjnie na początku Wigilii był opłatek — dzielenie się nim i składanie życzeń. Później natomiast jadło się… czosnek. W ten sposób miało się dbać o zdrowe gardło.
Mama mówiła cały czas, żeby nie obierać go ze skórki, ale jeść z łupiną. Bo będzie się zdrowym, jak ten tradycyjny czosnek — wspomina pani Olga.
Później na stole stawiano zupę grzybową i zupę grochową, dla dzieci, które nie lubiły grzybowej. Następnie pojawiały się gołąbki z kaszą kukurydzianą, kompot z suszu, pierożki z kapustą z grzybkami oraz ze śliwkami. Oczywiście nie można się było obejść bez płacint.
Płacinty to bułeczki z makiem. Chleba się bowiem nie łamało, tylko właśnie te płacinty i to się jadło. Tradycja nakazywała, żeby chleba nie kroić, żeby okruszka nie zleciała gdzieś na ziemię. Musieliśmy to do końca zjadać, łamiąc, nic nie było krojonego na stole — wyjaśnia Olga Burdyna.
Oczywiście jadło się też rybę. Jednak w jej dzieciństwie był to śledź.
Śledź pieczony na ogniu był tradycyjną potrawą. Mama otwierała drzwiczki do piecyka i w całości wkładaliśmy rybę do opiekania — mówi nam pani Olga.
Jak nastał adwent, należało tradycyjnie obrać pszenicę, nie tłuc. W ten sposób ziarenka były całe i jednakowe. Następnie już na Wigilię przygotowywało się pszeniczkę, dodając orzechy przygotowane w dzień wigilii i miód. Także dzisiaj na te delicje dzieci czekają — przecież pszeniczka jest miodowa, pełna bakalii i orzechów.
„Wówczas jedynie ciasta i płacinty piekło się wcześniej, wszystko pozostałe przygotowywaliśmy już w wigilię. Mama wstawała o 3–4 rano i z kiszonej kapusty i z kaszy kukurydzianej gotowała gołąbki w garnku glinianym. Do dziś dnia te garnki gliniane mamy. Takie maluteńkie gołąbeczki gotowało się 4–5 godzin na malutkim ogniu na płycie. Teraz na gazie się tak nie ugotuje. Zapachy unosiły się już od rana, bo to już cebulka się przysmażała, pierożki. O szóstej mama nas budziła, to już pachniały gołąbki, bo już kapustka się gotowała. I jeszcze grzybki takie były smażone. To znaczy, suszone grzybki smażone podawało się z sosikiem. Nigdzie tego nie widziałam tylko właśnie w naszych stronach Górali Czadeckich. Było bardzo miło” — wspomina pani Olga.
Kobieta niech do Wigilii w domu siedzi!
W dzień wigilijny, jak wspominają nasze rozmówczynie, kobiety nie mogły chodzić z wizytą. Do domu mógł pierwszy wejść mężczyzna lub młody chłopiec. Taka wizyta miała wróżyć szczęście na przyszły rok. Właściwie wtedy po wsi chodzili chłopaki z połaźniczką i składali życzenia, a dzieci zarabiały sobie pieniążki już w Wigilię na święta. Połaźniczką nazywana była choinka.
Wigilię tradycyjnie rozpoczynała głowa rodziny, czyli najstarsza osoba. Po Wigilii szło się na pasterkę, a wróciwszy do domu, kończył się post i można było już jeść mięsa i wędliny.
Potrawy wigilijne zza Buga
Po wojnie na Dolny Śląsk przesiedlono część Polaków zamieszkujących Kresy Wschodnie. Rodzina pani Grażyny Łuckiej ze strony męża właśnie pochodzi zza Buga. Rodzice jej męża przywieźli stamtąd inne tradycje świąteczne i kulinarne, na przykład barszcz czerwony.
Ta potrawa mimo kultywowania tradycji ewoluowała, a w wydaniu pani Grażyny obecnie składa się oczywiście z buraków ćwikłowych, włoszczyzny, kapusty (zielonej), grzybków (świeżych lub mrożonych) i grzybków suszonych.
To nie jest czysty barszcz, tylko taka zupa po prostu i do tego dodaję uszka. To takie jest po prostu treściwe — mówi Grażyna Łucka, mieszkanka Łazisk.
Kolęda, kolęda, kolędy to czas
Po Wigilii zawsze musi być kolęda odśpiewana. Dopiero wtedy dzieci podchodzą pod choinkę i wyciągają paczki, bo tak to nie ma bez kolędowania — opowiada pani Grażyna.
Kolędowanie to u Grażyny Łuckiej już taka tradycja rodzinna. W jeden ze świątecznych dni zbierają się wszystkie pokolenia i wspólnie śpiewają. Wprowadzili ją synowie, którzy przygotowali śpiewniki, tak że teksty mają wszyscy.
Od początku do końca po kolei śpiewamy, przepłuczemy troszeczkę gardło i dalej jedziemy ze śpiewem — sugestywnie opisuje Grażyna Łucka.
Podczas gdy Święta Bożego Narodzenia w przestrzeni publicznej chce się skomercjalizować, zapominając o duchowości, rodzinności, tradycji, poniższy film unaoczni, że ludzie nie pozwolą na to. Są środowiska, które pracują u podstaw, aby utrzymać atmosferę Świąt Bożego Narodzenia, ale nie tylko. Kultywują tradycję od pokoleń i przekazują ją młodszym, aby przetrwała dla potomnych.
