Eksport polskich jabłek. Wywiad z Mirosławem Maliszewskim

Przy wielkości produkcji polskich jabłek, bardzo rozbieżnie szacowanej na 3,6–4,2 mln ton wiadomo, że nie jesteśmy w stanie zagospodarować wszystkiego. Jakie są możliwości wykorzystania tego tonażu? Jakie są potencjalne rynki zbytu? Czy i kiedy możemy uruchomić eksport polskich jabłek na Daleki Wschód?
O odpowiedź na pytania związane ze zbytem polskich jabłek poprosiłam Mirosława Maliszewskiego, prezesa Związku Sadowników Rzeczpospolitej Polskiej.
Spis treści
Jakie są możliwości zagospodarowania polskich jabłek przemysłowych?
Mirosław Maliszewski (prezes ZSRP).: Jeśli chodzi o jabłka kierowane do przetwórstwa myślę, że 90% trafia na sok, czyli ostatecznie koncentrat soku jabłkowego (ksj). I to właśnie ksj jest przedmiotem eksportu. Ci, którzy produkują koncentrat, mają bardzo silną pozycję na rynku i oni dominują. Przy czym na naszym krajowym rynku zapotrzebowanie na koncentrat jest niewielkie, natomiast bardzo duże w zachodniej Europie i Stanach Zjednoczonych. Kilka procent jabłek wykorzystywane jest na soki NFC (mętne, które widzimy w polskich sklepach). Te trafiają tylko na rynek krajowy i nie są przedmiotem eksportu. No, może w niewielkim stopniu. Pozostałe 2-4% jabłek przeznacza się na inne produkty – chipsy i musy. Przy czym udział tych ostatnich w rynku wzrasta.
A jak wygląda obrót jabłkami deserowymi?
M.M.: Na rynek krajowy przeznaczamy każdego sezonu 600-700 tys. ton jabłek deserowych. Tyle zjadają Polacy. Tymczasem na eksport możemy przeznaczyć minimum 1 mln ton, a nawet nieco więcej.
Komu sprzedamy ten milion ton owoców?
M.M.: To jest największy problem. Brak zbytu do Rosji powoduje, że ceny są niskie. Jeśli rynek rosyjski byłby otwarty, to te odmiany, które mamy: Szampion, Ligol, Idared, cała grupa Jonagoldów trafiłyby właśnie tam. Z tego względu, że w Rosji ten dobór odmian jest akceptowany. Niestety, tam nie możemy wysyłać. Trudno więc znaleźć dla jabłek tych odmian gdzieś indziej miejsce na świecie. Dzisiaj rynkiem zbytu dla polskich jabłek są: Egipt, Białoruś i kraje unijne. Tam trafia zasadnicza część naszej produkcji.
Czy eksport polskich jabłek do Chin jest realny?
A co z kierunkiem chińskim?
M.M.: Dzisiaj do Chin nie ma szans wyeksportować jabłek. Z tego powodu, że to jest rynek bardzo odległy, więc długi czas transportu generuje problem. W Chinach są duzi odbiorcy, wymagający dużych partii towaru. Na dzisiaj żadna polska firma nie jest w stanie zaryzykować spedycji ogromnej masy towaru drogą morską, przy kilkunastotygodniowym okresie transportu i przy tysiącach ton jednego zamówienia. Zwłaszcza, że mimo tak dużego ryzyka handlowego, nie może liczyć na 100% zaliczkę. Stąd podstawowa przyczyna, dlaczego nasze owoce tam nie trafiają. Taki długi czas to ryzyko, gdyż firma nie ma płynności finansowej. Chińczycy nie chcą kupować owoców na pojedyncze kontenery, ale wielkość ich zamówienia sięga dziesiątek, setek kontenerów. Jak już mówiłem, płacą dopiero po dotarciu do nich owoców i zbadaniu jakości towaru. Dlatego nikt nie ryzykuje eksportu w tamtym kierunku. Tym niemniej, gdybyśmy kilka rzeczy usprawnili, na pewno eksport do Chin byłby możliwy.
Na czym miałoby polegać to usprawnienie?
M.M.: Po pierwsze musielibyśmy skrócić czas transportu, np. poprzez uruchomienie kolejowego. Wówczas zrezygnowalibyśmy z długotrwałego morskiego. Poza tym np. Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa, który m.in. zajmuje się promocją i eksportem, powinien się również zaangażować. Mógłby udzielać gwarancji transakcji. Podobnie Bank Gospodarstwa Krajowego. Wówczas naprawdę rynek chiński byłby łatwiejszy do zdobycia i moglibyśmy tam sprzedawać owoce.
Przecież transport kolejowy do Chin wchodził w grę już trzy lata temu?
M.M.: Tak, transport kolejowy to zaledwie 2-3 tygodnie. W związku z tym płatność następowałaby po upływie miesiąca, a nie trzech, czterech miesięcy, jak dzisiaj. Do tego państwowe gwarancje agencyjne zwiększyłyby pewność, że uzyskamy płatność. Teraz nikt nie ryzykuje takich wysyłek w obawie przed bankructwem firmy. To są podstawowe problemy. Nie jest prawdą, że polskie jabłka w Chinach nie są akceptowane. One są akceptowane, nawet ten dobór odmian, który mamy jest akceptowany. Ci, którzy na chiński rynek kiedyś wysyłali jabłka wiedzą, że polskie jabłka na chińskim rynku się sprzedają. Problem wiąże się tylko z transportem – na dzisiaj zbyt długim i płynnością finansową firm, które eksportem mogły się zajmować – wątpliwą w obecnych realiach. Także jakością, która po dotarciu do portu docelowego musi być bardzo dobra.
To czy jest w ogóle szansa na uruchomienie transportu kolejowego? Szybkiego transportu jabłek do Chin?
M.M.: Jako Związek cały czas się tym zajmujemy, przy czym nie uzewnętrzniamy naszych działań. Takie rozmowy są prowadzone. Rozmawiamy o uruchomieniu transportu kolejowego oraz tej pomocy dotyczącej płynności finansowej i zabezpieczenia eksporterów jabłek. Jedno i drugie idzie bardzo trudno, „po grudzie”. Między innymi dlatego, że Rosja stawia tutaj pewne warunki. Ten transport pójdzie przecież przez terytorium Rosji, więc Federacja Rosyjska boi się, że po drodze te wagony z jabłkami będą ginęły. Gdzieś na ich terenie zostaną wyładowane, bo przecież polskie jabłka są objęte embargiem w Rosji.
????
M.M.: Gdy kilka lat temu negocjowaliśmy zbyt jabłek do Mongolii czy Kazachstanu, początkowo transportom samochodowym towarzyszyli ochroniarze, którzy jechali z towarem do miejsca docelowego pilnując, aby ciężarówki gdzieś się „nie zagubiły”. I aby w całości, nienaruszone dotarły do celu. Żeby TIR nie został rozładowany i jabłka nie trafiły na rynek rosyjski. Z takimi problemami się dzisiaj borykamy jeśli chodzi o eksport polskich jabłek. O tym rozmawiamy z naszymi partnerami, ale nie idzie to łatwo.
Co z rynkami północnoafrykańskimi i arabskimi?
A rynki arabskie?
M.M.: Jak mówimy o rynkach arabskich, myślimy zazwyczaj o Emiratach, Arabii Saudyjskiej. To są najbogatsze rynki, na które są kierowane wyłącznie jabłka premium. Rewelacyjnej jakości, doskonale wybarwione, estetycznie i nowocześnie opakowane. Tam się inne jabłka nie sprzedadzą.
U nas się tak przyjęło i panuje taki stereotyp, że kraje arabskie to oaza bogactwa. Natomiast w tych krajach przeważającą większość klientów stanowią tzw. rezydenci czyli pracujący tam obywatele Indii, Bangladeszu różnych krajów azjatyckich. Oni chcą kupować również jabłka, ale tańsze. Więc trzeba mieć świadomość, że na Półwyspie Arabskim jest rynek dla obu grup klientów – bardzo bogatych i dużo biedniejszych. O czym niewielu mówi. Ja jestem przekonany, że każdy produkt ma swojego klienta. Ten biedny zaakceptuje gorszą jakość – ale przede wszystkim niższą cenę. Podobnie jest przecież w Polsce.
Czy popyt na polskie jabłka jest wciąż w północnej Afryce?
M.M.: Jeśli mówimy o krajach północnej Afryki, tam trafiają jabłka niekoniecznie premium. Tam są biedniejsi klienci, którzy dużo za jabłka nie zapłacą. W Maroko, Egipcie, Algierii jakość jabłek produkowanych w Polsce jest akceptowana.
Eksport polskich jabłek w Europie coraz bardziej znaczący?
Stajemy się też poważną konkurencją dla włoskiej produkcji, jeśli chodzi o wymagający rynek europejski.
M.M.: Ja wierzę w Polskich sadowników, ich inteligencję i przygotowanie zawodowe. Świat jabłkowy się zmienia. Inny będzie handel jabłkami w dalekiej i bliskiej Azji, inny w Europie Zachodniej – gdzie będą dominować za kilka lat odmiany klubowe. One niedługo będą stanowić dużą część oferty w sklepach. Więc polscy sadownicy wiedzą, że trzeba w tym kierunku iść. Natomiast ci sadownicy, którzy właśnie wzbraniają się przed podpisywaniem umów kontraktacyjnych, nie uczestniczą w konferencjach branżowych, nie chłoną wiedzy – jeżeli oni nie zweryfikują swoich zachowań, to wkrótce będą mieli problemy. Widzę, słyszę, czytam jakie popełniają błędy myślowe i wydaje mnie się, że taki opór źle się dla nich skończy.
Czytaj też: o koncepcji obowiązkowej kontraktacji produkcji sadowniczej
Samo krytykowanie wszystkiego dookoła w internecie nie załatwi sprawy. Nie wiem, czy uda się uratować wszystkie gospodarstwa sadownicze. Pod tym względem jestem pesymistą. Natomiast myślę, że wielu uda się uratować i sadownicy dostosują się do nowych realiów. To już teraz widać – sadzą nowoczesne odmiany, w tym klubowe (będąc członkami zachodnich klubów). Budują konstrukcje przeciwgradowe, przeciwprzymrozkowe, oczywiście nawodnienie. Na dzisiaj mamy taki cel – wygrać wojnę z konkurencją europejską. Tą wschodnią i tą zachodnią.
Ilu polskim sadownikom już dzisiaj udałoby się pokonać europejską konkurencję?
M.M.: Na dzisiaj dość niewielu. Myślę, że około 20% polskich sadowników wyszłaby z potyczki zwycięsko. Ale mamy w Polsce sadowników indywidualnych i grupy producenckie, sadzące najnowsze odmiany, w tym klubowe (będąc oczywiście członkami zachodnich klubów) – legalnie. Mają doskonałą jakość. Ci sobie poradzą sprzedając już jabłka w krajach zachodniej Europy, w krajach arabskich, Indiach, za niedługo może także w Chinach.
Zobacz również:
Ceny jabłek przemysłowych 2021
