Jak wygląda hodowla trzody chlewnej w pow. sokólskim?

W chwili obecnej nasza sytuacja, producentów trzody chlewnej, jest dramatyczna. Ceny trzody chlewnej z tygodnia na tydzień spadają. Osiągnęły najniższy poziom, nienotowany od lat – twierdzi pani Bożena Jelska-Jaroś, hodowca trzody chlewnej z Franckowej Budy (woj. podlaskie, pow. sokólski, gm. Janów). Czy zdaniem naszej rozmówczyni tę sytuację da się jakoś rozwiązać?
Elżbieta Sulima: Jest Pani cenionym hodowcą w woj. podlaskim. Jak Pani ocenia obecną sytuację na rynku trzody chlewnej?
To, co się dzieje obecnie w Polsce na tym rynku, to kolejny etap skutecznej strategii likwidacji polskiej trzody chlewnej.
Bożena Jelska-Jaroś: Poprzez import prosiąt i warchlaków już jesteśmy „tuczarnią Europy”, a obecna sytuacja cenowa na rynku może doprowadzić do tego, że będziemy „tuczarnią kontraktową”. Unijni urzędnicy gratulują Polsce sukcesów w zwalczaniu ASF, wiedząc, że nasz kraj właśnie z powodu niezwalczonego ASF u dzików na wiele lat wyłączony został z eksportu. W miejsce polskiej produkcji weszli już eksporterzy unijni. Żaden urząd nie zwalcza u nas ASF u dzików. Zwalcza się natomiast ASF tam, gdzie go nie ma, czyli wśród świń w naszych chlewniach.
Miał temu służyć zapowiadany szumnie od roku przez urzędników i oczekiwany przez hodowców Program Bioasekuracji wprowadzony Rozporządzeniem Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi z naruszeniem terminów realizacji ustalonych podczas spotkań z rolnikami. Program miał na celu ograniczenie liczby małych gospodarstw niespełniających zasad bioasekuracji, a tymczasem stał się programem likwidacji gospodarstw towarowych.

Rolnicy mający problemy ze zbytem i płatnościami za zwierzęta zgłosili swoje hodowle do wygaszenia z powodu braku nadziei na dalsze funkcjonowanie.
Rolnicy mający problemy ze zbytem i płatnościami za zwierzęta zgłosili swoje hodowle do wygaszenia z powodu braku nadziei na dalsze funkcjonowanie. Nie wierzyli też w skuteczność programu. Ubijane i utylizowane były zdrowe świnie, a pogłowie dzików w dalszym ciągu nie jest skutecznie redukowane. Większość gospodarstw utrzymujących zwierzęta na potrzeby własne dostosowało się. Nieznana bowiem była wielkość rekompensaty, która by przysługiwała za wygaszenie produkcji. Zawarta w projekcie rozporządzenia kwota 50 zł dwa razy do roku na pewno nie zachęciła do podjęcia życiowej decyzji. Propozycja rolników zróżnicowania wysokości rekompensaty w zależności od rodzaju i wysokości produkcji nie spotkała się z aprobatą urzędników ministerstwa.
Wygaszenie produkcji w kilkuset z kilku tysięcy gospodarstw w strefie z ograniczeniami nie zatrzyma wirusa ASF u dzików. Myślałam, że to było niezamierzone. Teraz jestem pewna, że realizowany jest przemyślany plan likwidacji na razie podlaskiej, a w przyszłości, w wyniku rozprzestrzeniania się wirusa ASF, polskiej produkcji trzody chlewnej.
Jak wygląda sytuacja w Pani powiecie, gdzie ma Pani swoją hodowlę – pow. sokólskim?
Wyznaczając strefę czerwoną, nie wzięto pod uwagę, że na terenie pow. sokólskiego nie ma ani jednego zakładu ubojowego.
Zlikwidowano wszystkie punkty skupu. Zakłady mięsne, z którymi współpracowali rolnicy, wypowiedziały umowy konraktacyjne. Tylko nieliczne zakłady prowadzą skup tuczników z tego obszaru. Ciągłe badania krwi u świń przed sprzedażą, krótki termin ważności wyniku badania (tylko 2 tygodnie) i długie terminy płatności bardzo komplikują nam funkcjonowanie.
Jest Pani osobą angażującą się w rozwiązywanie problemów rolników woj. podlaskiego. Z jakimi problemami boryka się Pani osobiście w swoim gospodarstwie? Jak Pani osiąga satysfakcjonujące efekty ekonomiczne?
Od 1989 r. wraz z rodziną prowadzę we wsi Franckowa Buda gospodarstwo rolno-hodowlane ukierunkowane na zarodową hodowlę trzody chlewnej. Moja przygoda z trzodą chlewna rozpoczęła się od jednej lochy, którą otrzymaliśmy od rodziców. Obecnie stado podstawowe liczy ok. 100 loch z loszkami remontowymi, z czego 50 szt. rasy WBP jest pod oceną użytkowości.
Największą satysfakcją jest dla nas opinia producentów trzody z woj. podlaskiego, którzy od lat zaopatrują się w materiał zarodowy z naszej hodowli, chwaląc jego jakość. Niejednokrotnie zakupione u nas loszki były zaczątkiem dużych, dobrze prosperujących do dziś gospodarstw trzodziarskich.
Hodowla zarodowa to nie to samo, co produkcja w cyklu zamkniętym, czy też tucz otwarty. Hodowla to długie lata ciężkiej pracy genetycznej.
Chwilą przełomową dla naszej hodowli, jak również dla wszystkich producentów trzody w Polsce, był 12 lutego 2014 r., kiedy to wykryto pierwszy w naszym kraju przypadek ASF u dzików. Zostały wówczas ustanowione 2 strefy: z ograniczeniami (czerwona) oraz ochronna (żółta). W strefie czerwonej prowadzimy jedyne gospodarstwo hodowlane. Od prawie 2 lat nie sprzedaliśmy jednak żadnej loszki ani knurka do dalszego chowu. Wszystkie zwierzęta są wyceniane oraz posiadają świadectwa hodowlane. Z takimi papierami trafiają na rzeź…
Celem pracy w naszym gospodarstwie jest hodowla zwierząt zarodowych, a nie „produkcja na kotlety”. Ceny loszek w minionych latach dochodziły do 1200 zł. Obecnie są sprzedawane w cenie tuczników poniżej 4 zł za 1 kg żywca. Ceny te nie gwarantują zwrotu kosztów produkcji. Sytuację finansową można poprawić, jedynie zwiększając produkcyjność loch. Obecnie sprzedajemy ok. 26 prosiąt od maciory rocznie.
Czy należy Pani do grupy producenckiej?
Nie należę do grupy producenckiej. Wraz z innymi rolnikami mieliśmy plany utworzenia takiej grupy. Niestety ASF nam w tym przeszkodził. Część rolników wygasiła bowiem produkcję. Wątpliwości związane z funkcjonowaniem grupy po stwierdzeniu ASF wśród dzików w najbliższym otoczeniu gospodarstw jej członków skutecznie zniechęcają do wspólnych działań. Sprzedaż trzody chlewnej w ramach grupy w strefie z ograniczeniami jest obecnie tylko hasłem propagandowym.
Hodowla to nie sklep, w którym można zmienić asortyment lub ją zamknąć. Trzoda jest utrzymywana w profesjonalnych budynkach, z których nie wszystkie można przystosować do innej produkcji.
Jak Pani sądzi, czy dzisiaj w naszym kraju każdy, kto planuje inwestowanie w hodowlę trzody chlewnej i dalszy jej rozwój, ma możliwości, by taka działalność przynosiła w przyszłości efekty materialne?
Nikt nie odpowie teraz na to pytanie. To wszystko zależy od polityki Unii Europejskiej.
Dlaczego w takim razie wciąż jest Pani hodowcą trzody chlewnej?
Hodowla zarodowa to nie to samo, co produkcja w cyklu zamkniętym, czy też tucz otwarty. Hodowla to długie lata ciężkiej pracy genetycznej. Decyzji o jej zakończeniu nie da się więc podjąć od tak sobie, z dnia na dzień.
Zawsze bywały „górki i dołki”. Wszystkie przetrwaliśmy, bo kochamy swoje zwierzęta i swoją pracę, którą traktujemy jak powołanie.
